Tak sobie siedzę i myślę, i mam takie różne....myśli. Do myślenia zainspirował mnie tatuś jeden, którego dziś widziałam, który to mnie wkurwił późnym popołudniem. A potem pan, który się uparł, żeby karmić kaczki chlebem. Ale po kolei.
Otóż idę sobie po moim nowym mieście i podziwiam, a w sercu kokosi mi się myśl, że: o godzinie 17.00 to już prawie wszystko zamknięte i muszę się nauczyć planować wypady "do centrum" trochę wcześniej. Po drugie - że nie muszę zasuwać jak elektryczne autko, tylko mogę spacerkiem, statecznie się poruszać i muszę to sobie wypracować, bo ciągle pędzę. Zatem idę wolno.
Przechodzę przez parking pod Rabatem (to taki nasz supermarket i proszę nie rechotać). Pustawo dość. Słyszę jęczące zawodzenie dziecka i wzburzony głos męski. Myślę: "oho, znowu jakiś tatuś udowadnia światu, że ma posłuch" czyli muszę sprawdzić, co się dzieje. A dzieje się. Młode ok. 3 lat stoi na chodniku na bosaka i na każdy rozkaz ojca (wiadomo, władza, autorytet, nie można normalnie rozmawiać z dzieckiem tylko trzeba WYDAWAĆ POLECENIA kurwa, bo inaczej to dziecko nie zrozumie) odpowiada protestem, że nie, butów nie założy.
Zatrzymałam się. I to był błąd. Ojcowskie ego zatrzepotało histerycznie, zwinęło się w kulkę a jego posiadacz pociemniał na pysku jak wściekły byk. No jasne. Widownia obnaży jego brak rodzicielskiego autorytetu. W życiu! Ryknął na młodego. Dziewczynka 6-letnia, córeczka, próbowała coś powiedzieć ale jej ZABRONIŁ SIĘ ODZYWAĆ. Podszedł i nieco zbyt dynamicznie wziął chłopca na ręce. Odchodząc (a wkurw go telepał nieludzki) grzmiał, że młody niegrzeczny, że nie dostanie czegoś tam i że się skandalicznie zachowuje. Chyba czuł mój wzrok na plecach bo nie ośmielił się uderzyć, ale czułam, że gdyby nie moja obecność to byłoby krucho. I nie opierdoliłam go i sobie pluję w brodę, ale jak znam takich to na bank się jeszcze spotkamy. I obiecuję ci łachudro, że takiego wstydu ci narobię, że będziesz marzył o powrocie do podstawówki.
Ale i refleksja mnie naszła. Że na posiadanie dzieci powinno się dostawać zgodę po przejściu kursu z psychologii dziecięcej i zaliczeniu, po odbyciu własnej terapii systemowej i uporaniu się z własnym pojebaniem. Żeby pracować na dźwigu trzeba przejść testy - to do wychowania żywych istot też powinny być. Ale tu druga refleksja - połowa społeczeństwa nie miałaby dzieci. Nie zaliczyliby żadnego testu. Mogiła.
Teraz część druga opowiadania. Wracam z zakupów i idę obok stawu. Staw jest miejscem cudnym, bowiem po stawie pływają kaczki, mają swój domek i fontannę. Na drzewie tabliczka - NIE KARMIĆ KACZEK. Centralnie pod tabliczką stoi osobnik, ewidentnie analfabeta, bo rzuca do wody kawałki chleba. Myślę "nie wierzę". Napis nad nim, ten rzuca chleb. Podchodzę.
- "proszę nie karmić kaczek chlebem. Tu jest tabliczka, Nie wolno tego robić" - mówię wyraźnie, żeby nie było wątpliwości co do treści przekazu.
Cisza. Patrzy na mnie, jakbym go zapytałam o numer PINu do karty i rozmiar majtek. Powtarzam to samo. Koleś.....odchodzi dwa kroki w prawo i dalej rzuca ten chleb. Kurwa!
Do ławki podchodzi starsza pani, wyjmuje.....reklamówkę z chlebem i też napierdala do tego stawu. Mówię, że nie wolno karmić kaczek chlebem bo one chorują.
Na to starsza, że one lubią.
Kurtyna.
Komentarze
Prześlij komentarz