Zmieniam sobie opatrunek. Zdarłam z ciała przyklejone plastry i oglądam to, co się wyłania. Hmmm. Dawno tak się nie cieszyłam na widok własnego cycka. Że go w ogóle mam. Przepraszam Was cycochy moje kochane, za te wszystkie głupie pomysły o operacjach plastycznych, za te plany powiększenia! Mea culpa że byłam taka durna. Już nigdy nie będę niezadowolona. Jesteście śliczne bo moje :)
Syndrom kozy normalnie. Jak Ci z czymś niewygodnie albo narzekasz to sobie to popsuj na chwilę i jak wrócisz do normy to zobaczysz, jaka to radość.

Więc patrzę na tę moją sponiewieraną pierś. Nie oszukujmy się, dwie biopsje i jeden hak to nie pieszczota. Ale wygląda całkiem przyjemnie. Trochę się zapadła ale co tam. No i mam szew. Paweł twierdzi, że jest to szew kosmetyczny (niby, że taki ładny i równy. Nie wiem, gdzie on widzi cokolwiek równego w tej plątaninie czarnych (!) nici.). Ja widzę nitki jak z popsutej maszyny do szycia ale to jest kosmetyczny i koniec. I mam się cieszyć, że nie mam szwu materacowego. To może od razu fastryga, co?

I teraz BARDZO PROSZĘ!!! żeby nie trzeba było nic docinać bo tego się boję najbardziej. Nie docinamy, jest dobrze i wystarczy. Chemię jakoś przeżyję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga