Dziś to jest ten dzień kiedy wszystko idzie nie tak. Nie będę wdawać się w szczegóły bo to jakby przeżywanie stresów i irytacji po raz kolejny ale czasami jest pod górę. I dziś tak mam. I się boję tej chemii im bliżej do niej. I niepotrzebnie, albo potrzebnie - jeszcze nie rozstrzygnęłam - zaglądam na różne fora i się dołuję jeszcze bardziej, bo trafiam głównie na opowieści straszne i smutne i dołujące właśnie. W sumie może potrzebnie bo mnie rzeczywistość potem nie zaskoczy no i dowiaduję się, że powinnam kupić witaminę D i K i przygotować się pić napar z siemienia lnianego, bo mnie będzie bolał przełyk. No bosko. I mam te cholerne (chciałam napisać pierdolone ale mi jakoś głupio) uderzenia gorąca które mnie ...no dobra, wkurwiają do imentu bo siedzę sobie i pracuję albo oglądam tv albo co gorsza - szkolę i nagle włącza mi się grzanie. Było dobrze i komfortowo a jest za gorąco i zaczynam się rozbierać. Co za cholera jakaś przebrzydła wymyśliła taki mechanizm, żeby się ogrzewanie samo włączało? Czuję się jak ściśnięta wilgotna gąbka z której ktoś nagle wyciska całą wilgoć i ona wyłazi na wierzch i jestem totalnie wilgotna i ciuchy się do mnie kleją. No i skończyło się rumakowanie, prysznic co rano obowiązkowy:) ha ha! W nocy jest najgorzej bo mam z 5 takich strzałów, podczas których budzę się zlana potem. Stygnę, schnę i mi zimno i tak w koło.
I jestem już umówiona na założenie portu czyli tego ustrojstwa, przez które będą we mnie wlewać truciznę (ciekawe, że nie potrafię na chemioterapię patrzeć jak na zbawienie, wlewy z cieczy uzdrawiającej tylko postrzegam ją jak trutkę). I będę miała wlew do baku na wysokości obojczyka. Robocop normalnie.
I cierpię bo mi się życie wywróciło do góry nogami chociaż na co dzień tego nie widać. Ale nasze rozmowy i plany wciąż kręcą się wokół leczenia, wyników, organizacji robienia badań, planowania dowożenia mnie i odwożenia bo nie zawsze będę mogła sama pojechać - na chemię choćby. I patrzę z perspektywy to moje życie ostatnio choć intensywne byłe jednak uporządkowane i wiedziałam, co będę robić za rok a teraz nie wiem nic. I każda miła i pozytywna myśl jest podszyta cieniem. I tak jak teraz czasami coś mnie strzyknie, zaboli, piecze albo ciągnie i na takie stany nie zwracam uwagi to wiem, że podczas "leczenia" każde smarknięcie, każdą inność mojego ciała będę oglądała na sto sposobów. I mnie to wkurwia. I się nie zgadzam!
Komentarze
Prześlij komentarz