Rzodkiewka mi wyrosła. Pod pachą. Śmieszne niemożebnie bo nie mogę luźno opuścić lewej ręki. Ha ha.
W sumie wcale mi nie do śmiechu, bo pod szwem po usunięciu węzła chłonnego zrobiła się twarda gulka. Rzodkiew właśnie. Najpierw delikatnie jej dotykałam ze strachu, że mi się robią jakieś zrosty. Potem doszłam do tego, że mi po prostu zalega chłonka (czyli to, co zwykle przepływa przez węzły chłonne a teraz nie ma gdzie płynąć, więc się gromadzi w stałym miejscu spotkań i zastanawia, dokąd pójść). Okropnie to jest frustrujące z kilku powodów. Po pierwsze kurewsko mi niewygodnie z tym gównem pod pachą (ulżyłam sobie). Po drugie - do doktora mogę pójść dopiero w środę - wtedy przyjmuje w Centrum Onkologii. Dziś jest poniedziałek, muszę więc jakoś przetrwać kilka dni.
Po trzecie - zła jestem okrutnie, że mi nikt nie powiedział, że coś takiego może się dziać. Dlaczego do ciężkiej cholery pacjentka wypuszczana ze szpitala nie dostaje pełnej informacji o ewentualnych następstwach podejmowanych przez lekarza działań? Dlaczego nikt nie powie, że ręka po wycięciu węzła wartowniczego powinna być w zasadzie rehabilitowana - masowana, ćwiczona, powinno się robić drenaż limfatyczny. Że nie wolno jej przegrzewać ani nadmiernie chłodzić. Dlaczego ja wszystkiego się muszę dowiadywać z internetu i forów dyskusyjnych?!!!. Czy to tak trudno spisać jakieś zasady i porady i wręczać każdej osobie, która opuszcza oddział onkologiczny??
Jeśli chodzi o rehabilitację. Takie mamy przepisy, że jeżeli się ma mastektomię, to rehabilitacja przysługuje. Jeżeli się ma zabieg zachowawczy, czyli tylko wycięcie guza i węzłów (!) to choćby bolała ręka jak sto choler i chłonka zbierała się jak sok brzozowy na wiosnę - rehab nie przysługuje, bo nie. Radź sobie pacjentko sama.
Dziś prowadzę warsztat i w każdej przerwie latam do łazienki i masuję sobie rzodkiewkę. Trudno mi określić, czy to pomaga, ale mam wrażenie, że po każdej takiej akcji przez chwilę łatwiej mi rękę opuszczać. Za godzinę znowu to samo. Niedługo będę chodziła z ananasem pod pachą.
A blizna w lewym cycku goi się ładnie tylko jej nie czuję. Przytrzasnęło mi chyba jakiś nerw i straciłam czucie "w bliźnie".
Dzisiaj jestem zła. Bardzo zła.
PS. Wieczorem, po nawściekaniu się i soczystych przekleństwach, zainspirowana przez małża zajrzałam do netu (dziękuję Ci twórco sieci i youtube'a, niech Ci się ładne rodzą dzieci) i znalazłam filmik instruktażowy o masażu limfatycznym po usunięciu węzłów chłonnych. Jakiś mało dynamiczny mi się ten masaż wydawał i średnio wierzyłam w jego skuteczność, ale z braku alternatywy zarzuciwszy rękę na oparcie krzesła wymasowałam sobie co trzeba. Efekt była żaden. No przecież od razu to wiedziałam.
W nocy, ponieważ spałam na kanapie (nie, nie mamy cichych dni tylko małż chory więc żeby mu nie przeszkadzać (chociaż tak na prawdę chodzi o to, że chrapie okrutnie) postanowiłam wyemigrować do salonu) i mogłam sobie ułożyć rękę na oparciu to jakoś mi się wybitnie dobrze spało. Fakt, że Boluś kot przytulał się do moich pleców. Rano odkryłam, że rzodkiew się trochę rozeszła i nie jest taka dokuczliwa. Cały dzień było ok.
Ciekawe, czy to pomógł masaż wieczorny czy Bolek za plecami.
Dzisiaj masaż znowu przećwiczyłam i zobaczymy jutro.
Ciekawe, gdzie będzie spał Bolesław.....
Komentarze
Prześlij komentarz