Cale życie się przygotowywalam do tej chwili. Wszystkie trudne sytuacje, porażki, bolesne upadki, załamania, braki wiary i bezsilność. I wszystkie zwycięstwa nad swoją slabością, wzloty, osiągnięcia - prowadziły mnie do dzisiejszego dnia. Najpierw na kolana, kiedy myślałam, że się nie podniosę. A potem wstawalam, otrzepywałam kolana, wycierałam gile i łzy i do boju.

Czasami jak Scarlet OHara mowilam sobie "jutro o tym pomyślę, jutro będę się martwila". Zbierałam siły i doświadczenia aby dziś stanąć do walki. Brzmi koszmarnie patetycznie i wzniośle, ale tak to czuję.

A jeszcze świat mi sprzyja. Pogoda w sam raz, nie za ciepło i nie za zimno. I jeszcze tak mi się wszystko poskladało, zebym sobie poradzila. Jakby los mnie przygotowywał do tej trudnej walki. Dwa lata temu zaczęłam biegać i ćwiczyć intensywnie na silowni - wzmocnilam organizm, wytrenowalam serce, obniżyłam tętno. Zmieniłam dietę. Małż w międzyczasie skonczył swoją terapię systemową i jest dla mnie ogromnym, świadomym wsparciem. Dziecię dorosło na tyle, że nie potrzebuje aż tak bardzo mojej uwagi, za to oddaje całą troskę, jakiej doświadczał ode mnie. Jednym słowem wszystko sie sklada na jeden przekaz - DASZ RADĘ KOCHANA. I ja w to wierzę.

A teraz czekam nz pierwszy wlew. Właśnie zjadlam najochydniejszy obiad w życiu i dochodzę do wniosku, że skoro właściwa dieta sprzyja rekonwalescencji to pani kucharka ze szpitala powinna iść do więzienia za te obrzydliwości, które gotuje. I za uraczenie wegetarianki - czyli mnie - pangą. Nie dość, że to ryba, to jeszcze niezdrowa i paskudna. Do tego pastewne ziemniaki. Jakbym ja zaczęła gotować dla pacjantów to nie chcieliby wychodzić ze szpitala. Obraziłam się i foch.

Dobrze, że przewidująco zabrałam swój prowiant. Połowę już zjadłam. Hmmm. Mam tu być do jutra....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga