Wczoraj :)
Muszę, no muszę o tym napisać bo to się po prostu w głowie nie mieści ale to jest pozytywne niemieszczenie. Po doświadczeniach na Wawelskiej w Klinice Onkologii, gdzie jest paskudnie, po Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku gdzie jest dość przyzwoicie ale jakoś tak ...archaicznie, nagle trafiłam do Magodentu, do rocznej kliniki. Magodent należy do Luxmedu i zawsze mi się wydawało, że to miejsce dla korpoludków których ubezpiecza firma albo dla bogatych ludzi, których stać na leczenie prywatnie. Okazuje się, że można mieć mega wysokie standardy i leczyć w ramach NFZ. Czysto, super architektura, wystrój, kolory, dużo siedzeń, klimatyzacja działa, czysto wszędzie. No dziw jakiś.
Najpierw podczas przyjęcia dostałam zielony listek do naklejenia na ubranie - jako sygnał, że jestem świeżakiem i trzeba mnie traktować wyjątkowo. Potem pani pielęgniarka z pokoju zabiegowego wpięła mi się w port donaczyniowy delikatnie i odprowadziła na oddział. Tam druga pielęgniarka oprowadziła mnie po oddziale, pokazała przestronną świetlicę z telewizorem, herbatą dla pacjentów, lodówką, mnóstwem dobrych książek i gazet oraz kanapami. A potem przyszła moja OSOBISTA pielęgniarka, pani Agata i opowiedziała mi wszystko, co powinnam wiedzieć o chemioterapii. Za każdym razem kiedy będę na oddziale pani Agata będzie się mną zajmowała. Czad.
Potem sobie poleżałam na wygodnym łóżku gapiąc się przez okno na sady i kombinując jak się dobrać do brzoskwiń pod oknem. Potem przyszedł mój doktor, poinformował że mam dobre wyniki badań, oddał mi kopie do dokumentacji i stwierdził, że lejemy.
No to lejemy.
Podoba mi się w Mago to, że pacjenci muszą współpracować. Nie ma opcji, że pielęgniarki z całym majdanem latają po pokojach. Jak masz siłę to bierzesz swój stojaczek na kroplówki i idziesz. Jak nie masz sił to dzwonisz. W każdym razie dostałam swoje wlewy i zaległam na łóżku. Oglądałam film, czytałam, czatowałam, drzemałam.
Po całej imprezie dostałam kolację - no, bez szału. To jest chyba najsłabszy punkt programu ale byłabym niesprawiedliwa narzekając tylko, bo dostałam chleb bezglutenowy (można? można) i kawałek pomidora. I ohydną sałatkę jarzynową, którą może zjadłaby moja psica. Ale ja ją zjadłam bo od rana bez przerwy byłam głodna i wymiotłam wszystkie zapasy jedzenia, które miały mi starczyć na dwa dni. Straszyli mnie, że nie będę miała apetytu i w sumie nawet z ulgą przyjęłam tę perspektywę, bo uznałam, że sobie nieinwazyjnie i bezwysiłkowo odchudzę tyłek jeszcze odrobinę (ile bym nie biegała i nie ćwiczyła dupa nie chudnie tak jak chcę). A tu ups. Żarcie się kończy, ja się rozkręcam. Najpierw pomyślałam o barku w szpitali. Ale potem olśniła mnie absolutnie odkrywcza myśl.
Ciocia Ewa. Już się wcześniej ogłaszała, że w razie potrzeby to może mi jakiś catering dowieźć. Głupio mi było, skoro sobie przywiozłam co nieco. Ale co nieco za mało.
Moje zbawienie przyjechało godzinę później z zupą jarzynową i pomidorową oraz ryżem, a jakże, pomidorkami i śliwkami oraz grillowaną cukinią i fasolką z sosem balsamicznym i fetą. Matko, jak ja się najadłam.
Dziś rano o bandyckiej godzinie 5:39 weszła cichutko do pokoju pielęgniarka i zmierzyła mi temperaturę. Ponieważ nie mam małych dzieci, sama nie latam po służbie zdrowia to nie wiedziałam, że takie termometry elektroniczne, jakim się szczycę od 20 lat jest już passe. Teraz Ci przykładają do czoła coś, co wygląda jak pistolecik i gotowe. Więc rano, w malignie, widzę jak zmierza w moją stronę uzbrojona kobieta i uśmiechając się - podnosi broń do mojego czoła. Myślę sobie - ale głupi sen. Za chwilę pani mówi "36 i 3" i wyszła. To śpię dalej. O 7.30 przyśniło mi się, że wchodzą dwie pielęgniarki i jedna ogłasza gromko, że mi zrobi zastrzyk przeciwwymiotny. Były bardzo skuteczne bo potem już nie dało się zasnąć.
W każdym razie po rozmowie z moim doktorem dostałam wypis, leki z apteki szpitalnej - czynnik wzrostu na poprawę parametrów krwi. W formie zastrzyków, które sobie muszę SAMA ROBIĆ. JA!
Dziś o 20 dostanę zawału bo zrobię sobie pierwszy zastrzyk.
Wykupiłam też całą baterię lekarstw przeciwwymiotnych, przeciwbólowych i innych i obym nie musiała ich używać.
Kiedy wróciłam do domu odebrana przez progeniturę czułam się jak ochłapek - osłabiona, zaspana, zmulona i głodna. Ale chłopaki nakarmili. Jeśli tak nie będę miała apetytu to będę jedyną osobą po chemii, która jest gruba.
Kochanie, Ty jesteś absolutnie piękna. Jak Ci przybyje kilka kilo to je potem zrzucisz i już. Jedz. Ciesz się chwilą i pisz... chcę to czytać!
OdpowiedzUsuńDziękuję Kasiutka.😘
OdpowiedzUsuń