Zostałam robocopem, albo panią Frankensztajnową, albo może androidem, w każdym razie wyglądam jak patchwork. Od wczoraj mam port naczyniowy. Innymi słowy na wysokości obojczyka znajduje się wlew do baku, przez który będę pół roku tankowała domestos i vanish i inne świństwa. Mam w sobie 28 centymetrów rurki i silikonową "zawleczkę". Żeby połączyć jedno z drugim najpierw zrobili mi  dziurę w żyle i wpakowali ową rurkę, a potem przekopali się pod skórą do miejsca umocowania portu. Przybyło mi blizn i szwów. Wiem! Jestem jak Rambo! Kuba dzisiaj oglądał filmik na youtube z zakładania portu i miał minę, jakby chciał się porzygać. Dobra, ja filmiku nie obejrzę.
Zakładanie trwało 40 minut, na "głupim jasiu" więc po całej imprezie nie umiałam sobie przypomnieć szczegółów ale pamiętam, że oglądałam z zainteresowaniem tabliczkę na oknie "nie otwierać okna", potem przykryli mi głowę płachtą i wcale mi to nie przeszkadzało a na koniec powiedzieli, że to koniec. I się zdziwiłam. Dochodzę do wniosku, że "głupi jaś" czasami przydałby się w sprawach codziennych. Zastanawiam się tylko, kiedy moje ciało uzna, że silikonowa wypustka jest jego naturalną częścią i przestanie boleć. No i żeby było weselej to nie ma ciepłej wody, więc nie wiem, jak się będę myła. Może nie będę. Ciekawe, po ilu dniach zaczęłabym śmierdzieć.

I mam jeszcze dygresję. Piszę teraz bloga i jednym okiem spoglądam na film na HBO. I co musi lecieć akurat teraz??!!! Film o cudownej, dobrej, pięknej i mądrej kobiecie, która jest CHORA NA RAKA NIEULECZALNIE!. No w mordę. Uff.

I zmieniłam lekarza i ośrodek. Dojazdy 30 km do Otwocka jakoś mi nie pasowały. Postanowiłam zrobić rekonesans na rynku i znaleźć innego onkologa. Nie, żeby moja pani doktor była zła. Po spotkaniu z nią miałam całkiem dobre wrażenie, ale....pomyślałam, że może warto się jeszcze skonsultować, zasięgnąć opinii. Najpierw przekopałam internet w poszukiwaniu poleceń, potem poczytałam polecenia i wybór padł na Magodent i doktora Sarosieka. Co ciekawe, podaje do wiadomości pacjentów swój adres mailowy więc postanowiłam napisać z nadzieją na odpowiedź. Ku mojemu zdumieniu odpisał i udało nam się umówić na konsultację. Efekt dzisiejszego spotkania jest taki, że przechodzę pod opiekę Magodentu i nowego doktora. Chemię zaczynam 16 lipca, dostałam skierowanie na echo serca i dokładny opis procedury przychodzenia na chemioterapię oraz sugestię zrobienia sobie morfologii od razu, a nie w poniedziałek właśnie. I jeszcze coś, co mnie zaskoczyło ale i wzbudza zaufanie. Przy pierwszej chemioterapii posiedzę w szpitali przez dobę na obserwacji. W Otwocku nic takiego się nie dzieje. I chemie będę miała w trybie dwutygodniowych a nie trzytygodniowym. I będą mi podawać czynnik wzrostu. Może by mi cycki urosły? Hmm...

A. rozmowa z doktorem. Patrzy w monitor i wylicza, jakie badania muszę zrobić. W tym morfologię. I test ciążowy. Zbystrzałam. - Po co test? - pytam. A bo to różnie bywa, wie pani, jak kobiety odstawiają hormony a nie zmieniają nawyków, to się takie rzeczy dzieją, że ho ho. - Nieeee, mnie to nie grozi. To byłoby w czystej postaci dzieworództwo albo niepokalane poczęcie. W sumie byłabym druga w historii ludzkości - odpowiadam niedbale. Doktor zawiesza na mnie wzrok, łapie zawiechę, blokuje się na chwilę. Yyyy, to nie zrobimy testu skoro mnie pani zapewnia, że nie ma potrzeby...

I jeszcze mam taką refleksję, że jak się coś wali to wielkogabarytowo. Po kilku latach przymierzania się do sterylizacji jednej z naszych suczek (a to babeszja, a to uczulenie, a to sraczka, a to skaleczona łapa) kiedy już wyleczyliśmy jej guz na żebrach...Wega dostała ropomacicza i wylądowała na stole operacyjnym. Wczoraj. Ja w szwach i plastrach, sztywna od rurek w żyle, teraz Wega w szwach i gustownym kubraczku w ananaski - no pogrom jakiś. Myślę, że to już wystarczy. Poproszę, żeby od teraz było już tylko lepiej.

PS. A bohaterka filmu oczywiście musiała umrzeć. Jasne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga