Powoli zmartwychwstaję. Bardzo powoli, ale jednak. Serce bije wolno, ale bije.
Oglądam na youtubie tutoriale, jak wiązać chustę (hijab). Bardzo ciekawe doświadczenie. Widzę arabskie dziewczyny o przepięknych twarzach i makijażach jak Kim Kardashian, z rzęsami jak żagle a ustami jak maliny; wiążące na głowach przecudnej urody chusty wszelakie (hmm, ja mam dwa stare pareo, w tym jedno z dziurą i jedno coś do motania wokół szyi jak jest chłodno w kolorze "KiedyśByłoRóżowe") ...
Wniosek na dziś? Najpierw powinnam kupić sobie jakiś ładny kawałek materiału a potem muszę się nauczyć malować porządnie żeby w ogóle startować do wiązania chusty. Inaczej będę wyglądała jak przodująca dójka. Nic mnie nie uratuje.
Zdziwiła mnie jedna rzecz. Otóż dziewczyny mają pod chustami takie przylegające do głowy cieniutkie czapeczki. I dopiero na to wiążą swoje hijaby. Matko, jak im musi być gorąco!
I zaczynam myśleć o jedzeniu. To jakaś jest psychoza maniakalno-depresyjna. Nie jem, jem, nie jem, jem. Co dwa tygodnie mam jadłowstręt i co dwa tygodnie mam napady apetytu. Chyba już wolę to drugie. Niejedzenie jest niezgodne z moją naturą. Ja żyję żeby jeść!
Po chemii smaki zmieniają mi się z minuty na minutę. W jednej chwili coś, na co miałam ochotę jeszcze pół godziny temu, staje powodem do odruchów wymiotnych. W poniedziałek marzyłam o ziemniakach pure, teraz na samą myśl o nich mam konwulsje. Jeszcze na arbuzy nie mam. Tak trzymać. Trudno mi było zrozumieć, że osoby w trakcie chemioterapii myślą ciągle o jedzeniu, ale już wiem, o co chodzi. Albo myślisz o tym, czego za skarby nie chcesz jeść i uważasz, żeby nie puścić pawia (myśl o rattanowym pufie na balkonie, oddychaj) albo zastanawiasz się, na co masz ochotę. I trzeba szybko, bo zaraz to się zmieni. Wymyślanie żarcia zawsze mnie kręciło ale teraz to procedura nabrała innego sensu. Pasjami (no przegięłam trochę, doprecyzujmy - jak mogę skupić wzrok na czymkolwiek, na obrazkach choćby) oglądam Kuchnia TV w nadziei na inspirację. Z grubsza działa.
I planowałam (no przecież wiem, że to bez sensu. I co z tego?) że w sobotę, Jak Się Poczuję Lepiej, będę mogla już robić różne rzeczy. Sprzątać, zmywać, gotować...takie drobiazgi. I doopa. Głowa chce, ale ciało nie współpracuje. Tak sie jakoś dzieje dziwnie, że najwygodniej mi na kanapie. Na leżąco. Ciągle. Jak tak sobie leżę to czuję się bardzo dobrze, wieje na mnie powietrze z wiatraka i pełna życia snuję wizje, cóż to ja mogłabym zrobić. Powstaję zatem z twardo powziętym postanowieniem i gotowością do dzialania i natychmiast ......mija mi. Chęć jest ale mocy przerobowych nie mam. Wchodzę do kuchni i mam zawroty glowy. Nachylam się, żeby pogłaskać Boleslawa, rozkladającego dyspozycyjnie swoje puchane kształty i siadam obok, bo mam mroczki. No obrażam się na rzeczywistość, nie tak miało być. Cała robota na małżowskiej glowie. Kurczę, ja się tego muszę nauczyć. Oddawania pola.
I planowałam (no przecież wiem, że to bez sensu. I co z tego?) że w sobotę, Jak Się Poczuję Lepiej, będę mogla już robić różne rzeczy. Sprzątać, zmywać, gotować...takie drobiazgi. I doopa. Głowa chce, ale ciało nie współpracuje. Tak sie jakoś dzieje dziwnie, że najwygodniej mi na kanapie. Na leżąco. Ciągle. Jak tak sobie leżę to czuję się bardzo dobrze, wieje na mnie powietrze z wiatraka i pełna życia snuję wizje, cóż to ja mogłabym zrobić. Powstaję zatem z twardo powziętym postanowieniem i gotowością do dzialania i natychmiast ......mija mi. Chęć jest ale mocy przerobowych nie mam. Wchodzę do kuchni i mam zawroty glowy. Nachylam się, żeby pogłaskać Boleslawa, rozkladającego dyspozycyjnie swoje puchane kształty i siadam obok, bo mam mroczki. No obrażam się na rzeczywistość, nie tak miało być. Cała robota na małżowskiej glowie. Kurczę, ja się tego muszę nauczyć. Oddawania pola.
Komentarze
Prześlij komentarz