Nie czytaj forów internetowych - mówili. Nie czytaj - mówili - bo się zdołujesz. Nie myśl o różowym słoniu. No to o czym będę myśleć, jak nie o tym?! I się doigrałam. Jeżeli łapię doła to tylko i wyłącznie po lekturze różnych forów albo komentarzy pod publikacjami o raczysku. I powinnam już wiedzieć, że to złe, że racjonalne myślenie się wyłącza tylko od razu widzę siebie na marach. Za każdym razem tak jest. Recydywistka pieprzona i durna.

Trafiłam na FB na wywiad z dziewczyną, która napisała książkę o młodych pacjentkach onkologicznych. Poruszył mnie tenże wywiad, bo autorka opisuje rzeczywistość oddziałów, gdzie młode dziewczyny i kobiety kiedy są głośniejsze, albo zbyt radosne (taaaak, to przestępstwo jest straszne) bywają strofowane i upominane przez starsze osoby, że powinny się zachowywać bardziej ...godnie? Masakra jakaś. Czyli młode to już muszą umierać! skoro inni pacjenci mają chęć sobie pocierpieć ostentacyjnie to młode osoby muszą się dostosować.

W każdym razie pod wywiadem różne komentarze się pojawiły, w większości jednak (uff) wspierające te dziewczyny i zachęcające do radości i normalnego życia. Ale przeczytałam też komentarz pana, który w odpowiedzi na inny wpis stwierdził, że jego żona miała operację oszczędzającą (jak ja) i bez przerzutów do węzłów chłonnych (jak ja) i kilka miesięcy po chemii zmarła. No i to mi wystarczyło, żeby się załamać dokumentnie. Bo może po prostu nikt mi nie mówi, że nie ma sensu mnie leczyć.

Trwałam sobie kilka dobrych dni w takim myśleniu. Popłakałam, małż poprzytulał i popocieszał w miarę możliwości. Ale muszę to sobie sama w głowie poukładać, a łatwo nie jest. Staram się myśleć pozytywnie. Staram się.

I jeszcze zaobserwowałam ostatnio, że ilość brwi znowu mi się znacząco zmniejszyła i muszę się zdrowo nagimnastykować, żeby je sobie równo namalować - i nie wyglądać jak pani Gienia, moja sąsiadka z działki. Pani lat chyba 90, która kiedyś poleciała do kościoła z brwiami pofarbowanymi henną, trochę krzywo ale wyraziście, tylko zapomniała hennę zmyć. No i nie chcę tak wyglądać :D
W każdym razie makijaż zajmuje mi zdecydowanie więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej bo zrobienie sobie twarzy jest coraz większym wyzwaniem. A już drugiego dnia po chemii to jakaś abstrakcja jest zrobić coś z paszczą. Nic, tylko zasłonić burką. Napuchnięte lico z czerwonymi polikami, oczy bez rzęs też opuchnięte dookoła, buzia jak księżyc w pełni. Ja wiem, że w środę zaczynam się już wypłaszczać i w czwartek to do ludzi nawet można wyjść, ale początek tygodnia świeżutko po nalewkach jest traumatyczny. Ciało też mi się zrobiło większe. Nie przytyłam jakoś spektakularnie, 2-3 kg tylko ale dla mnie to i tak dużo. Patrzę na siebie w lustrze i widzę dużą kobietę. Pod koniec tygodnia ten nadmiar też ze mnie schodzi ale przez kilka dni mam poczucie, że jest mnie stanowczo za dużo i zawsze mam obawę, że to jest nieodwracalne.

No, ale się zaparłam i w miarę możliwości pracuję czyli szkolę i prowadzę warsztaty - właśnie pod koniec tygodnia. Ostatnio byłam w Poznaniu. Dwa dni pracy w fajnym miejscu - Concordia Design, nocowanie na Jeżycach i miłe spotkanie z przyjacielem. Grupa też niczego sobie, dwa dni intensywnie pracowali, dużo było dyskusji, wypracowywania ciekawych rozwiązań i dochodzenia sobie do różnych fajnych wniosków. Oceny dobre, ankiety wypełnione, dyplomy rozdane, a jakże. Na zakończenie ja dziękuję grupie....i widzę, jak się zbierają i nie bardzo wiedzą, co robić, więc uśmiechając się do mnie miło i dziękując mi za warsztat omijają mnie łukiem. Nikt nie podchodzi aby się ze mną pożegnać, nikt nie podaje ręki, wychodzą tacy jacyś zakłopotani. A ja czuję się jak trędowata. Ludzie, ja nie zarażam!!!

Tydzień wcześniej prowadziłam podobny warsztat - otwarty. Uczestnicy z różnych firm i branż, 10 panów i dwie dziewczyny. Powiedziałam, co się dzieje i dlaczego jestem łysa. Dwa dni pracowaliśmy razem, prowadziliśmy cudne rozmowy w kuchni, ożywione dyskusje. Było dużo śmiechu. Za każdym razem, kiedy kończyliśmy warsztat chłopaki podchodzili do mnie i serdecznie się ze mną żegnali uściskiem ręki. Nie było uciekania wzrokiem, uników, udawania, że się bardzo spieszą. Dziewczyny pomachały mi z odległości. O co chodzi, do cholery? Czy kobiety boją się, że się zarażą? Wychodzi na to, że mężczyźni mają więcej empatii i współczucia i wiedzą, jak się zachować. A my, kobiety? Zepsułyśmy się? Nie chciałabym tak myśleć ale wyraźnie widzę różnicę w zachowaniu kobiet i mężczyzn w reakcji na chorobę. Słabe to jest.

A jutra siódma biała chemia. Już coraz bliżej końca. Potem tylko radioterapia. Matko, jak ja to przeżyję....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga