Nie miała baba kłopotu to wymyśliła, że pójdzie do centrum medycyny naturalnej. Dwa tygodnie temu. Pomysł się wziął stąd, żeby się wzmocnić w trakcie chemii. Jak czytam o alternatywnych sposobach wspierania organizmu to powinnam: łoić zakwas z buraków, lać w siebie kroplówkami witaminę C koniecznie lewoskrętną !! i doprawiać kurkuminą. Pić herbatki ziołowe rozmaite,  soki warzywne hektolitrami (terapia Gersona), łykać witaminę D, K iB12 oraz essentiale forte ochronnie na wątrobę. No i popijać olejek konopny albo przynajmniej palić zioło raz w tygodniu lub suplementować się ziółkiem i piec ciasteczka z magicznym składnikiem. To ostatnie najbardziej do mnie przemawia i na to gotowość mam ogromną.
Naczytałam się o tym wzmacnianiu i postanowiłam bohatersko zmierzyć się z medycyną naturalną. Zaczęłam ćwiczyć jogę w końcu, dlaczego więc nie zaufać też Chińczykom. Od jakiegoś czasu na śniadanie zajadam kaszę jaglaną z kurkumą, imbirem i suszonymi owocami, przepis zaczerpnięty z kuchni 5 przemian,  służy mi genialnie, może jakaś mądrość pokoleń w tym jest. Tak sobie myślałam.

Do centrum medycy naturalnej trafiłam dzięki sugestii przyjaciółek, z których jedna sama się tam leczyła z nadzieją na dzidziusia, a druga wysłała męża (tu wyjaśnienie, że pan mąż miał problemy gastryczne a nie rozrodcze, żeby nie bylo).   Pierwsza jest w ciąży więc uznałam, że to działa,  szanowny mąż miał się lepiej ale coś się w międzyczasie objawiło. W każdym razie uznałam, że dopóki nie sprawdzę to się nie dowiem. Umówiłam się na wizytę. Za 250 pln. E!
Rzeczona mądrość pokoleń objawiła się w postaci rosyjskojęzycznej pani doktor. Najpierw mój mózg musiał ustalić narzecze komunikacji. Rosyjski znam ale stwierdziłam, że tym razem chcę po polsku zasięgnąć porady. No i się zaczęło. Może zawirowania językowe spowodowały.... moją trudność w odbiorze, bo komunikacyjnie to się nie zgrałyśmy. Pani doktor przepytała mnie na wszelkie okoliczności. Co jem, jak i kiedy, co piję, ile i w jakiej temperaturze, ile i jak śpię, jakie mam relacje z toaletą, jak funkcjonuję na codzien, o której chodzę spać i jak długo śpię, czy marzną mi ręce. Pierwszy i ostatni okres, bolesność. Typ osobowości. No tu miałam problem bo ja nie jestem jakaś cholera ale miłość i harmonia to też nie. Weż, opowiedz jaki masz charakter i żeby było uczciwie. No, jakoś dałam radę... Dużo tych pytań było ale to rozumiem. Ciekawa byłam diagnozy i zaleceń.

I tu przeżyłam solidne zaskoczenie. Akupunktury nie zalecają, dopiero po zakończeniu chemioterapii. No dobra. Ale jak mi pani doktor zaczęła opowiadać co mi dolega (czyt. Co jest ze mną nie tak) to się zblokowałam. Po pierwsze mówiła językiem jak z Necronomiconu (fikcyjne dzieło literackie. W opowiadaniach Lovecrafta Necronomicon jest mroczną księgą zawierającą niebezpieczną, zakazaną wiedzę tajemną i odniesienia do Wielkich Przedwiecznych. Podobno powstała w roku 730 i została stworzona w Damaszku przez szalonego Araba Abdulla Alhazreda). Usłyszałam, że mam zaburzony poziom wilgoci w ciele i nie chodzi tu o krew tylko o taką wilgoć w środku, między organami wewnętrznymi. (Dobrze, ze nic nie było o żółci produkowanej przez macicę i jej wpływie na mój charakter, ani o histerii, też macicy zresztą). Powinnam mieć wykres jak fala a mam falę z supełkami na dole i wszystko przez te supełki. I raka to sobie sama wyhodowałam. I będziemy się skupiać na rozluźnieniu supełków i równowadze płynów. 

Mam pić dużo, wywarów warzywnych i owocowych,no spoko, oraz herbatek (bueeee...w życiu), oraz obowiązkowo ziółka, które muszę wykupić. Diety mogę nie zmieniać (och cudownie. Jestem wegetarianką z wegańskim zacięciem więc i tak mięsa nie zaczęłabym jeść ale doceniam przestrzeń do samostanowienia). A, jeszcze jedno. Mam zadbać o równowagę, bo mój nadmiar energii i entuzjazmu to samo zło. Powinnam dążyć do wyciszenia i wewnętrznego spokoju, do harmonii. 

Toż pani kochana ja bym połowy rzeczy w moim życiu nie zrobiła ani nie przetrwała gdybym się tak harmonizowała, wyciszała i równoważyła. Czasem słońce, czasem deszcz. Czasem radość a czasem łzy i wkurw, przekleństwa i wrzaski. Ale żeby tak po środku i spokojnie to owszem, zdarza mi się ale moją siłą napędową jest moja energia. I co ja  mam z tym zrobić?  Mantry ćwiczyć? Patrzeć w oczy przeciwnikowi czule zanim przypierdolę? A może nie reagować w krytycznych sytuacjach tylko odchodzić dystyngowanie, co z tego, że ktoś kogoś obraża, znieważa, bije. Ja jestem zen.

Kompoty mogę pić,  spoko. Wywary proszę bardzo. Kisiel z radością, chociaż po nim to już mnie suszy jak po bigosie. Ale opcja zen? I dzisiaj zadzwoniłam dowiedzieć się o ziółka i przeżyłam frustrację bo mój zestaw kosztuje 300 pln na miesiąc. Nosz w mordę! Drogie to zioło. Teraz się zastanawiam. Bo jestem rozdarta, post czy karnawał. Uwierzyć w supełki i zaufać, wyskoczyć z trzech stów i pić jakiś szuwaks czy jednak (tu się mój rozum uaktywnia, skubany) poddać w wątpliwość, nie uwierzyć i dalej nie wiedziec, działa czy nie. Helpunku. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga