Sponsorem kolejnego tygodnia po chemii jest literka K jak Krew z nosa. Zaczęło się delikatnie, lekko podkrwawione smarki, więc publiczne oglądanie tego, co właśnie wysmarkałam nie jest wskazane. A zawsze kusi :) Myślałam, że szybko mi przejdzie. W końcu śluzówka mi się łuszczy tylko przez kilka dni, zatem pod koniec tygodnie powinnam już wyjść na prostą. Jednak nie. W nocy wracam z toalety, kładę się i czuję, jak mi z nosa leci. Przekonana, że to jakiś katarek lekki ocieram nos palcem i w ciemnościach widzę czarną smugę. Zbystrzałam błyskawicznie. Biegiem po chusteczkę, światło i co widzę? Czerwone smugi. Krótko to trwało ale wrażenie paskudne. Tym bardziej, że potem mi się nos skleja. No masakra jakaś. Co tydzień jakieś nowe atrakcje. Ale kierując się zasadą positive thinking cieszę się, że mój żołądek się uspokoił i nie przysłania mi palców u stóp, zatem czerwone gile też zaraz się skończą. Ciekawe, co będzie następne?
Na razie z takich fajnych rzeczy to zaczęły mi odrastać włoski na głowie .....i łydkach. Łebek mam pokryty bialutkim, delikatnym puchem. Pod słońce fajnie widać. Nacieszę się jeszcze tym cudem a potem trzeba będzie ogolić bo ilość włosia jeszcze nie jest spektakularna. Niemniej jednak jest i pozostaje mi nadzieja, że go będzie coraz więcej.
A smutki dzisiaj też mnie dopadły. Ostatni słoneczny dzień. Ciepło. Bardzo chciałam wyjść na moto i polatać, ale się nie odważyłam bo cały czas jest we mnie strach, że stracę równowagę i nie dam rady go utrzymać. Szkoda. Żal mi sezonu. W kwietniu bardzo się cieszyłam na jazdy. Planowałam, że się podszkolę i całe lato będę śmigać na sprzęciku. A tu doopa. Słabość nie pozwalała. Muszę czekać do przyszłego roku.
A jutro mam półmetkową białą chemię. Szóstą. Zostaje jeszcze sześć.
Komentarze
Prześlij komentarz