Doniesienie z frontu. Od tygodnia testuję, jak to jest mieszkać w mieście innym niż Warszawa. O matkoooo! Ciekawie jest. Ale po kolei.
Na chwilę (czyli tydzień) pojechałam do Wawki, posiedziałam dwa dni bo szkoliłam, potem zahaczyłam o Katowice i wróciłam (!) do domu czyli do Obornik Śląskich, tam bowiem mieszkam, podaję nazwę oficjalnie, żeby nie było, że ściemniam. O 20.00 w ubiegły piątek wysiadłam z pociągu bezpośrednio z Katowic (a tak) na jedynym peronie w OŚ. Małż na mnie czekał lekuchno confused, że TO SIĘ DZIEJE NA PRAWDĘ!. Powolutku poszliśmy do samochodu (bez tego przepychania się na schodach ruchomych na Centralnym, bez stresu, że nie ma gdzie zaparkować i musisz wyskakiwać z dychy na parkingu pod Złotymi Tarasami) a potem nieśpiesznie pojechaliśmy cały kilometr do domu. Bez stania w korkach :) I było nawet trochę ciepławo i śpiewały ptaki. Jakaś wczesnowiosenna odmiana zapewne.

Dzisiaj miałam okazję doświadczyć zwykłego dnia i to też było całkiem fajne. Odebrałam mamę z zebrania w Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Obskoczyłyśmy zakupy i w ramach rozrywki odwiedziłyśmy sklep rybny (prawdziwy!), sklep z ciuchami całkiem miłymi, gdzie nie można płacić kartą (są jeszcze takie miejsca), piekarnię i aptekę- wszystko w zasięgu "z buta". Objeździłyśmy pół Obornik a na liczniku...3 km. Wczoraj i przedwczoraj spacerowaliśmy po Grzybku i widać już wiosnę. Słyszałam dzięcioła i inne świergoły, pachnie jakoś tak....magicznie. Ciepło jest i pięknie. W ogrodzie widać pączki. Mama chodzi dumna i mi pokazuje: tu jest ognik, tu magnolia (to akurat wiedziałam, bo była karteczka), tu masz (masz!!!!) nasturcje a tu laurowiśnia (wiem! wiem! pachnie genialnie), tu ...cośtam , a tu....jeszcze coś innego. Kobieto! Ja rozróżniam bez - jak już zakwitnie, maki i tulipany.
Psy w nienasyconej ekstazie co chwila każą się wypuszczać do ogrodu. Starsza, Ari lubi sobie siedzieć albo leżeć w słoneczku. Vega łazi z szarpakiem w paszczy i nie wypuszczając go z zębów obszczekuje wszystko, co się objawi w zasięgu wzroku. Na przeciwko domu jest wejście do przedszkola więc w godzinach szczytu pilnuję jej, żeby nie szczekała na dzieci. Za cholerę nie może zrozumieć, dlaczego nie wolno?
Arika ma chore kosteczki ale dostała leki przeciwzapalne i przeciwbólowe i chyba ją mniej wszystko boli bo po kilku tygodniach prawie powłóczenia łapami nagle ożyła i zaczęła ...gonić Vegę, biegającą za rzucanym szarpakiem. Ja rzucam, Vega leci, Arika za nią....żeby Vedze przeszkadzać i ugryźć ją w tyłek.
Rok temu Veguś tak się wkurwiła na Arikę, że się pogryzły. Mama w dobrej wierze rzucała szarpak, żeby się psiaki wybawiły. Zauważyła, że Arcia przeszkadza młodej ale nie odczytała sygnałów (mama, nie pies). Vega kilka razy się opędzała od upierdliwej, starej suki aż za którymś razem złe w nią wstąpiło i chwyciła ucho. Chryja się zrobiła na całego. Moja mama nienawykła do awantur, a szczególnie w wykonaniu dużych psów, najpierw narobiła wrzasku, a potem przytomnie chwyciła za szlauch i jak rasowy strażak (albo zomowiec) rozdzieliła towarzystwo strugą lodowatej wody. Potem sama się cuciła przez godzinę ale ucho uratowała. Ari obrażona i lekko pokiereszowana nie odzywała się do Vegi przez dwa tygodnie i schodziła jej z drogi. Mama postanowiła nigdy więcej nie rzucać szarpaków, Vega nie wiedziała o co chodzi i lizała Arikę po nadgryzionym uchu spoglądając na nią spojrzeniem pełnym winy i smutku.
Pamiętając o umiłowaniu Ari do gryzienia Vegowego tyłka dzisiaj czuwałam nad procesem biegania i musiałam trzymać tę starą wariatkę, która sama lazła w paszczę lwa czyli rozbawionej Vegusi, który okropnie nie lubi przeszkadzania w zabawie.
Ale wracając do Obornik - niesamowicie to jest cudowne, ze sobie można w środku dnia biegać po ogrodzie. Bez stresu, że ktoś nakrzyczy, że jakiś inny pies obszczeka albo będzie za dużo ludzi i psy trzeba będzie "obsmyczyć".
Ha! i nadchodzi ten czas, kiedy wyjdę z poranną kawą na taras i do ogrodu. W szlafroku! o matko!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga