Oj dzieje się u nas, dzieje. 
Ale po kolei. Po pierwsze już nie chcę pisać o chorobie bo kazali myśleć, że jestem zdrowa, to myślę. Po drugie, tyle mam teraz nowości w życiu, że wolę się skupiać na nich. To się skupiam.

Na wyprowadzce z Warszawy choćby. A było to tak. W sierpniu ubiegłego roku pojechaliśmy na urlop. Po kilku latach wydawania kasy na głupoty typu remont lazienki i kibelka oraz zakup dwóch motocykli (a co tam, raz się żyje i chyba kryzys wieku średniego). No i w końcu wyszlo nam, że na liście potrzeb urlop stoi dość wysoko. Na pierwszym miejscu. 

Ale tu znowu muszę zrobić dygresję, bowiem idea urlopu wzięła się z pawłowego wypalenia zawodowego. Pośrednio. Bo po 25 latach pracy w zawodzie fizjoterapeuty (no nikt tak nie ustawi kręgosłupa i zablokowanych kręgów jak małż, chociaż w moim przypadku to czasem trwało kilka dni w myśl powiedzenia o tym szewcu, co bez butów chodził. Szewc to nie wiem, ale żona szewca na bank popylała na bosaka. Ja też niekiedy musiałam się przypomnieć melodramatycznym kwileniem, że boli). W każdym razie mój osobisty rehabilitant po tych latach pracy w JEDNYM MIEJSCU! (kiedyś go chciałam na jarmarkach za pieniądze pokazywać, bo to ewenement dla mnie jest, ale okazało się, że jako introwertyczny przedstawiciel pokolenia X ten typ tak ma i nie jest w tym osamotniony. Inni też są. )  miał tak serdecznie dość i był tak sfrustrowany brakiem nadziei na cokolwiek ożywiającego, że nawet był gotów zostać kierowcą autobusu w ramach odskoczni. Albo kasjer w biedrze, o matko! 
Na szczęście skończyło się kursem spawania i uprawnieniami do pracy z podejścia linowego. Innymi słowy małżon został alpinistą przemysłowym. 

I rzucił się w wir poszukiwania pracy w nowym zawodzie. Ku jego zaskoczeniu, ale w myśl zasady "jeśli uczeń jest gotowy to i mistrz się znajdzie" rynek odpowiedział na jego potrzebę i od marca ubieglego roku moje ukochanie pracuje w Saksonii, podróżuje po Niemczech i naprawia ....turbiny wiatrowe. Wiatraki znaczy. Czasami siedzi w hub'ie na 140 metrach, a czasami wisi na linach na 80 metrze łopaty "wiatraka" i klei łaty z kompozytów. Wysyła mi zdjęcia pięknych widoczków z wysokości Pałacu Kultury, ja dostaję zawalu, ale go sama pchałam w objęcia nowego. "Spróbuj - mowiłam. Bo kiedyś możesz żałować, że Cię coś ominęło - mowiłam" .  Było sobie odgryźć ten trenerko-coachowski jęzor.  Ale co by nie mówić, zaimponował żonie. 

Poza tym, że w dojrzalym wieku uczy się niemieckiego oraz nowego zawodu, to decyzja miała też inne konsekwencje. Mianowicie widzimy się w weekendy. 
A od marca u mnie wysyp projektów i praca niemalże na akord, więc jeżdżę po Polsce i nie tylko, ogarniam niańki do psów i kotów. Uffff.

I dlatego ten urlop był nam potrzebny. Bo ja zmęczona, bo stęsknieni, bo w końcu się udało. No to pojechaliśmy. Psy zostały z moją mamą pod Wrocławiem, a my do Turcji. Z lotniska we Wro, ktore w środku sezonu, o 22.00 było tak puste, że nie bylo gdzie kupić kanapki. Kosmos jakiś.

A po powrocie z urlopu .....postanowiliśmy uciec z Warszawy pod tenże Wrocław właśnie i ku naszemu zaskoczeniu zabraliśmy się za realizowanie naszego planu z taką determinacją, że od tygodnia jesteśmy sloikami. No i efekt jest taki, że ja w ekstazie, a Paweł ma traumę. Bo się nie spodziewał, że się uda.  Ja jednak nie rozumiem mężczyzn. 

A atrakcji tu mamy calkiem sporo. Górkę z lasem,  zwaną Grzybkiem, idealną na spacery z psami i bieganie. Staw z całym stadem kaczek i pływającą, podświetlaną fontanną oraz nietoperzami latem, które latają od 20.08. Kawiarnię Menzurka z takimi deserami i ciastkami, że dobrze, że ten Grzybek blisko i ze dwie siłownie.  I joga. Trasy rowerowe i biegowe, basen, kilka stadnin, bagna z komarami, pola rzepaku, winnice i sady. Klub Bajka, do ktorego przyjeżdżają kultowe kapele. Oraz targ w czwartki, na ktory zjeżdzają lokalni producenci wszystkiego i na upartego to mozna uznać, że to niemal slow food. Slow na pewno bo tu wszystko jest niespieszne. Odkrywam w sobie małomiasteczkową duszę. Trzymajcie kciuki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga