Posty

Wyświetlanie postów z 2020

Małomiasteczkowa dusza

Mam małomiasteczkową duszę. Już tłumaczę, o co chodzi. Kiedy byłam mała jeździłam do mojej bułgarskiej Babci na samo południe, tuż przy granicy tureckiej, do wsi Ustrem. Spędzałam tam każde wakacje, zatem nie znałam polskich wsi i byłam pewna, że wieś na całym świecie wygląda tak samo. Miała brukowane ulice, plac centralny w kształcie słońca, z domem handlowym, księgarnią, kinem, restauracją i warzywniakiem. Nieco dalej była piekarnia oraz wielki park ze żwirowymi alejkami i pomnikiem chłopca z łabędziem. W urodziny można było dostać z parkowego ogrodu bukiet gladioli, a za częścią oranżeryjną  biegały jelenie. W dwóch wsiowych restauracjach lokalni mieszkańcy tańczyli na weselach, a w jednej w samo południe gromadnie się żywili, zwyczajowo bowiem szło się na szopską sałatkę i kebapczeta za nieduże pieniądze. Będąc dzieckiem zupełnym, wózkowym, byłam wożona przez mojego dziadka Dymitra do tejże restauracji. On siadał sobie z kolegami, zamawiał szopską i rakijkę, ja - w oparach d...
Tak sobie siedzę i myślę, i mam takie różne....myśli. Do myślenia zainspirował mnie tatuś jeden, którego dziś widziałam, który to mnie wkurwił późnym popołudniem. A potem pan, który się uparł, żeby karmić kaczki chlebem. Ale po kolei. Otóż idę sobie po moim nowym mieście i podziwiam, a w sercu kokosi mi się myśl, że: o godzinie 17.00 to już prawie wszystko zamknięte i muszę się nauczyć planować wypady "do centrum" trochę wcześniej. Po drugie - że nie muszę zasuwać jak elektryczne autko, tylko mogę spacerkiem, statecznie się poruszać i muszę to sobie wypracować, bo ciągle pędzę. Zatem idę wolno. Przechodzę przez parking pod Rabatem (to taki nasz supermarket i proszę nie rechotać). Pustawo dość. Słyszę jęczące zawodzenie dziecka i wzburzony głos męski. Myślę: "oho, znowu jakiś tatuś udowadnia światu, że ma posłuch" czyli muszę sprawdzić, co się dzieje. A dzieje się. Młode ok. 3 lat stoi na chodniku na bosaka i na każdy rozkaz ojca (wiadomo, władza, autorytet, ni...
Doniesienie z frontu. Od tygodnia testuję, jak to jest mieszkać w mieście innym niż Warszawa. O matkoooo! Ciekawie jest. Ale po kolei. Na chwilę (czyli tydzień) pojechałam do Wawki, posiedziałam dwa dni bo szkoliłam, potem zahaczyłam o Katowice i wróciłam (!) do domu czyli do Obornik Śląskich, tam bowiem mieszkam, podaję nazwę oficjalnie, żeby nie było, że ściemniam. O 20.00 w ubiegły piątek wysiadłam z pociągu bezpośrednio z Katowic (a tak) na jedynym peronie w OŚ. Małż na mnie czekał lekuchno confused, że TO SIĘ DZIEJE NA PRAWDĘ!. Powolutku poszliśmy do samochodu (bez tego przepychania się na schodach ruchomych na Centralnym, bez stresu, że nie ma gdzie zaparkować i musisz wyskakiwać z dychy na parkingu pod Złotymi Tarasami) a potem nieśpiesznie pojechaliśmy cały kilometr do domu. Bez stania w korkach :) I było nawet trochę ciepławo i śpiewały ptaki. Jakaś wczesnowiosenna odmiana zapewne. Dzisiaj miałam okazję doświadczyć zwykłego dnia i to też było całkiem fajne. Odebrałam mamę...
Oj dzieje się u nas, dzieje.  Ale po kolei. Po pierwsze już nie chcę pisać o chorobie bo kazali myśleć, że jestem zdrowa, to myślę. Po drugie, tyle mam teraz nowości w życiu, że wolę się skupiać na nich. To się skupiam. Na wyprowadzce z Warszawy choćby. A było to tak. W sierpniu ubiegłego roku pojechaliśmy na urlop. Po kilku latach wydawania kasy na głupoty typu remont lazienki i kibelka oraz zakup dwóch motocykli (a co tam, raz się żyje i chyba kryzys wieku średniego). No i w końcu wyszlo nam, że na liście potrzeb urlop stoi dość wysoko. Na pierwszym miejscu.  Ale tu znowu muszę zrobić dygresję, bowiem idea urlopu wzięła się z pawłowego wypalenia zawodowego. Pośrednio. Bo po 25 latach pracy w zawodzie fizjoterapeuty (no nikt tak nie ustawi kręgosłupa i zablokowanych kręgów jak małż, chociaż w moim przypadku to czasem trwało kilka dni w myśl powiedzenia o tym szewcu, co bez butów chodził. Szewc to nie wiem, ale żona szewca na bank popylała na bosaka. Ja też niekiedy...