Chciałabym ZEN ale mnie cholera trzepie straszna....
Obserwuję siebie od kilku miesięcy. Od czasu srandemii. Najpierw się ucieszyłam, że się w końcu wyśpię i przeczytam wszystkie zaległe książki. Oraz obejrzę dużo filmów na Netflixie. Po miesiącu byłam już wyspana, co miałam przeczytać to przeczytałam, z filmami bywało różnie. No i praca. Odwołanie wszystkich warsztatów stacjonarnych zaowocowało koniecznością odnalezienia się w wymuszonej niszy (każcie cudzoziemcowi powiedzieć "wymuszona nisza") i osiągnięcia wyżyn w pracy onlajnowej. Ciekawe doświadczenie, nie powiem. Nie jestem wielbicielką spotkania w wirtualnej rzeczywistości ale dostrzegam przewagę nad realem, bo mogę choćby siedzieć sobie w domu i zarządzać procesem integracji nowego kota ze "starymi". Ogólnie miałam poczucie, że ogarniam temat - szkolę, prowadzę coachingi, życie toczy się spokojnie, trenersko domagam i jest git.
Życie zweryfikowało moje nastawienie "z liścia".
W poniedziałek i wtorek szkoliłam on-line grupę liderską z dużej sieci sklepów kosmetycznych. Standardy, procedury, obecność na rynkach międzynarodowych, prestiż, marka i takie tam. Same dziewczyny.
Wymęczyłam się z nimi jak rzadko. Przerobiłam tony materiału, były ćwiczenia w podziale na mniejsze grupy, omówienia, zachęcanie do dyskusji, slajdy. Zadaję pytanie - cisza. Głupawe uśmiechy, widzę, że piszą do siebie coś na komunikatorach, w tle dużo się dzieje. Podpowiadam, naprowadzam, ośmielam, wyciągam - dupa. Od czasu do czasu któraś się złamie i odpowie ale bez entuzjazmu. Czytam, że powinnam wziąć na siebie ciężar zadawania pytań i odpowiedzi, i najlepiej pompony w ręce i zapierdalaj trenerko, rozweselaj nas i niech to będzie coś nowego, czego nie znamy, bo byłyśmy na wielu szkoleniach. Noż kurwa. Na koniec drugiego dnia dostaję feedback, że nie zrobiłysmy 25 % tego, co było w programie. Ale zrobiłyśmy 25 % czegoś, czego nie było w programie!
Dzisiaj. Jadę do dużej azjatyckiej firmy produkcyjnej. Maseczki, ograniczenia odległości. kontrola, bramki, strażnicy, zakaz rozmawiania ze sobą w trakcie posiłków w kantynie - getto, więzienie, Guantanamo. Pomimo informacji, że w maseczce mdleję nie dostaję zgody na prowadzenie szkolenia w przyłbicy chociaż (tfu), więc przez 8 godziny duszę się i odpływam. Ok. Dam radę.
Grupa trenerów. Mili, ciepli, fajni. Zaczynamy warsztat z budowania tożsamości zespołowej. W trakcie pierwszej gry dramowo odgrywają sytuację z pracy. Relacje, trudności, poziom frustracji. Wszystko jak na dłoni. Ich poziom frustracji rośnie bo widzą, w jakim...gównie siedzą. Przez kilka godzin obserwowałam, jak opresyjne środowisko pracy wysysa z ludzi siłę do życia. Budując w sobie codziennie "chęć" do przyjścia do pracy na warsztacie pozwolili sobie na opuszczenie gardy, na szczerość i teraz myślę, że to wcale dla nich nie było dobre, bo zauważyli, ze stracili po drodze swoje skrzydła. Oni zdołowani, ja zdołowana bo jak widzisz, że ludzie stracili wiarę w dobro świata i sens życia to źle jest.
Uff. Chcę normalności...
Komentarze
Prześlij komentarz