Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2018
A miało być tak pięknie! Miało, ale się zesrało. Wczoraj, drugiego dnia po chemii, czułam się rewelacyjnie. Tak mi bylo dobrze, że uwierzylam, że tym razem ominą mnie te różne dodatkowe atrakcje. No i doopa. Nie ominęły. Wszystko zgodnie ze znanym mi już scenariuszem. Dwa dni względnie dobrego samopoczucia a potem zjazd. Dziś czuję się i poruszam jak najstarsza starowinka. Truchtam drobnym kroczkiem,  powolutku bo tylko na powolutek mnie stać. Truchtanie ogranicza się do wypadów do lazienki albo do kuchni i z powrotem na kanapę. No rekordy biję normalnie. Głowa niby pracuje, ale na 60 procent możliwości. Tak sobie myślę, że jak ktoś choruje przewlekle i nie może pracować przez kilka miesięcy to potem strasznie trudno jest wrócić do poprzedniego trybu. Mózg na bank się psuje, a ciało robi się ciastowate. Jak poszłam biegać w sobotę to czułam, jak mi się tyłek trzęsie, a tego ostatnio nie grałam. Ostatnio, czyli miesiąc wcześniej. Ale i tak teraz miałam lepszą kondycję niż dwa lata t...
Życie jest pełne niespodzianek. Przygnałam dziś rano do szpitala na kolejne, czwarte (ostatnie czerwone gówno) tankowanie a tu....nie ma miejsca na oddziale. Zsuprajzowałam się bardzo, ale mój roztropny doktor zarządził, że mogę trutkę dostać na oddziale dziennym czyli bez spanka.  Zatem już dziś wiem, jak to jest i jak będzie wygladało lanie vanisha podczas białej chemii. Jest całkiem nieźle. Nie muszę czekać w ogólnej kolejce tylko śmigam na pięterko, pod gabinetem zabiegowym pusto, pielęgniarka mnie zaprasza, mierzenie i ważenie ( jak sportowcy he he. Szkoda, że waga nie drgnęła. Niby w pierwszym tygodniu mało jem ale potem nadrabiam. Hm). Wpinka do portu czyli wyprowadzenie kabelka do kroplowki (jak cudownie, że mam ten silikonowy wlew do baku. Ja bym kłucia żyły nie przeżyła), potem sobie siedzę w Strefie Relaksu gdzie ludki czekają na swoją kolejkę. Są fotele, woda, kawa, herbata i telewizor, z ktorego lecą na okrogło jakieś straszne głupoty. Tam sobie zaczekałam na doktora...
Dziwne to były dwa tygodnie. Tak jak pisałam poprzednio - na początku czułam się super i do środy miałam poczucie, że życie - choć nieco "rzygotliwe" to jednak jest piękne. W czwartek było już słabiej, w piątek głównie leżałam, ale w sobotę poczułam nagle złudne moce, które pognały nas - mnie i małża - pod Halę Mirowską na zakupy i na spotkanie z mamą, która jeszcze była w Warszawie. Chcieliśmy zajrzeć do Hali Gwardii i pokazać, jak tam jest ładnie. Było. Zrobiliśmy małą rundkę, usiedliśmy na jakimś wege jedzeniu i pod koniec tegoż jedzenia poczułam, że jakoś tam jest mało powietrza i najchętniej bym się teleportowała do łóżka. Wychodzimy, ja na przedzie kolumny zasuwam nadspodziewanie dziarsko....bo wiedziałam, że za chwilę zemdleję. Usiadłam na krzesełku przy wejściu, zdążyłam powiedzieć tylko, że mi słabo jakoś...i odpłynęłam. Ocknęłam się chwilę później jak mnie mama i ciocia wachlowały talerzami z otrębów, Paweł trzymał mi głowę i sprawdzał puls. Ludzie nas mijali, ga...
Jedna kreska to za mało. Teraz wciągam dwie. Po pierwszej chemii umierałam 5 dni, zanim sczaiłam, że muszę wysikać (no sorry, ale taka jest prawda) ten cały syf czyli cytostatyki, którymi mnie nafaszerowali. Po 5 dniach dopiero odkryłam arbuzy i mnie w dzień przesikało na wylot. Odkryłam też piwo bezalkoholowe, szkoda tylko, że skubane najlepiej działa w nocy - jak matka karmiąca budziłam się co godzinę, tylko ja do kibelka biegałam. Po drugiej chemii już uzbrojona w najmokrzejszy owoc świata dość szybko z siebie wywaliłam domestosa i vanish ale byłam tak masakrycznie słaba, że choć plany życiowe miałam ambitne to sił starczyło na leżakowanie na prawym boku albo na lewym. Tak przetrwałam 1,5 tygodnia, ale jak odzyskałam moc to poszło po petardzie.  Machnęliśmy remoncik kuchni. Trzy noce kładliśmy się o godzinie 02.00. Cały piątek szorowałam szafki, w sobotę pomagałam ciąć dechy, w niedzielę blaty. W poniedziałek rano pomknęłam do szpitala z nadzieją, że się w końcu wyśpię ale i ...
No i skończyło się rumakowanie. Tydzień zapaści, tydzień zmartwychwstania i znowi czarna dupa czyli trzecia chemia. Zauważylam, że im ciężej znoszę pierwsze dni po wlewie tym bardziej łapczywie oddaję się życiu w następnym tygodniu. Dostaję życiowego adhd - sprzątam, gotuję ...albo robię remont kuchni w wersji instant czyli w trzy dni. Potem znowu zapaść i tak w koło. Dziś znowu jestem na oddziale i wlaśnie czekam na swój koktajl mołotowa. Na razie próbują mnie wykończyć zapachami szpitalnego jedzenia. Mam wrażenie, ze to jest jak na warunki szpitalne niezłe zarcie, ale kompletnie nie moje. Zapach typowo polskiej zupy warzywnej na klasycznych przyprawach typu vegeta natychmiast mnie wiesza nad muszlą klozetową. Falafela, hummusu, pieczonej papryki i tofu tikka masala w życiu bym nie zwymiotowała, a na samą myśl o arabskiej i bałkańskiej kuchni mam ślinotok. Ale jarzynowa dziś jest mi obca ideologicznie. W ogóle pobyt w szpitalu powinien być zabroniony. Kiedy widzę ludzi tak strasz...
Powoli zmartwychwstaję. Bardzo powoli, ale jednak. Serce bije wolno, ale bije. Oglądam na youtubie tutoriale, jak wiązać chustę (hijab). Bardzo ciekawe doświadczenie. Widzę arabskie dziewczyny o przepięknych twarzach i makijażach jak Kim Kardashian, z rzęsami jak żagle a ustami jak maliny; wiążące na głowach przecudnej urody chusty wszelakie (hmm, ja mam dwa stare pareo, w tym jedno z dziurą i jedno coś do motania wokół szyi jak jest chłodno w kolorze "KiedyśByłoRóżowe") ... Wniosek na dziś? Najpierw powinnam kupić sobie jakiś ładny kawałek materiału a potem muszę się nauczyć malować porządnie żeby w ogóle startować do wiązania chusty. Inaczej będę wyglądała jak przodująca dójka. Nic mnie nie uratuje. Zdziwiła mnie jedna rzecz. Otóż dziewczyny mają pod chustami takie przylegające do głowy cieniutkie czapeczki. I dopiero na to wiążą swoje hijaby. Matko, jak im musi być gorąco! I zaczynam myśleć o jedzeniu. To jakaś jest psychoza maniakalno-depresyjna. Nie jem...
Chorowanie odczłowiecza. Tracę swoje emocje, tracę swoje ciało, siły. Pocę się, mam mokre ciuchy, nie mam siły wziąć prysznica ale zataczając się stoję pod strugą i głośno wciągam powietrze, żeby nie zemdleć. W poniedziałek po drugiej chemii już czulam się źle. Jakby mi ktoś zakręcił kran z dobrym samopoczuciem, silami, apetytem. W ciągu godziny osłabłam, a wszelka myśl o jedzeniu wyparowała mi z głowy, w zamian pojawiły się mdłości. Leżałam na wznak bez ruchu, żeby nie uruchamiać rzygopędnej maszyny. Pod wieczór poszłam do pielęgniarek z prośbą o zastrzyk przeciwwymiotny. Dostałam. Zadziałał skubany tak, że gabinet zabiegowy spadł mi na głowę. Ciśnienie poleciało w dół, śmigłowiec w głowie, a jak mi się chciało rzygać tak mi się chciało dalej, tylko bardziej. Do rana pielęgniarki czuwały nade mną a ja leżałam nieruchoma, bo mdlości. To bylo w poniedzialek wieczorek i tak jest do dziś, do czwartku, z niewielkimi zmianami. Jem arbuzy. To moje zbawienie. Bez nich pewnie dalej byłabym z...