Odcinek 3.


Po przekopaniu internetów (ja wiem, że są różne opinie i google nas śledzi i w ogóle, ale dzięki internetom to można się wiele dowiedzieć, więc wdzięczna jestem i koniec) poczytałam sobie opinie o różnych lekarzach. W sumie tych porządnych, oddanych i z powołania to jest całkiem sporo. Ja sobie wybrałam takiego, który przyjmował na Miłej 6 i do którego mogłam w miarę szybko się zapisać. Polecał go zresztą doktor od biopsji z zaleceniem, żebym poszła na konsultację. 

No dobra, jest przystojny. To też zadecydowało. Jak już mnie ktoś ma macać po biuście to niech z tego mam chociaż odrobinę przyjemności. Sorki, taki żart. Frajdy nie było, ale doktor przystojny. 

W każdym razie ustaliliśmy całkiem szybko, że może mnie pozbawić pasażera na gapę już 23 maja, a potem radioterapia. E, tak to ja mogę chorować. Już sobie poplanowałam warsztaty i uznałam, że bez żadnego uszczerbku dla pracy "przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę" czyli choroba sobie a ja w robocie. Tylko muszę zrobić jeszcze trochę badań i biopsję gruboigłową. Zauważcie, jak to brzmi. Biopsja GRUBOIGŁOWA. Tu nie ma miejsca na wątpliwości. Gruba nie znaczy cienka ani bylejaka. Zadrżałam lekuchno na myśl o wkłuwaniu się w mój malutki biust, ale co tam. Trzeba to trzeba. Umówiłam się zatem jak najszybciej na ten straszny zabieg i czekając na niego tydzień oczywiście co robiłam? No czytałam wpisy na różnych forach. Zawieziona przez dziecko ukochane (bo na pewno zemdleję albo co najmniej wpadnę w histerię i na pewno będzie bolało bo nacinają skórę, wprowadzają grubą igłę i dziubią, aż wydziubią #matko#czy#już#umarłam?#) siedziałam pod gabinetem gadając o głupotach, bo przecież zaraz będą mnie katować. 

Pani Kazakow, zapraszam. Wchodzę, siedzi znajomy już doktor od biopsji cienkoigłowej i radośnie się do mnie uśmiecha (myślę, z czego się śmiejesz rzeźniku jeden). Obok niego niewysoki, przystojny (z castingu ich biorą czy co??) też uśmiechnięty pan zachęca, żebym się położyła. Półgoła leżałam, jeden łapał za jedną pierś (bo wygodniej, ha ha, śmieszek jeden) i jeździł głowicą usg po drugiej, tej właściwej. Drugi najpierw mnie wypytał, co wiem o samej biopsji, a potem powiedział, że nic z tego, co wiem, nie będzie się działo. I rzeczywiście. Najpierw miejsce wkłucia zostało popsiukane sprajem mrożącym, potem miły pan Paweł się wkłuwał, mówiąc mi dokładnie co będzie robił i uprzedzając, co mogę poczuć (fakt, czułam, ale nie bolało), potem było lekkie szarpnięcie i PSTRYK, kiedy pobierał kawałek tkanki, a potem z triumfem pokazywał mi żniwo i wrzucał kawałki mojego skorupiaka do probówki. I tak trzy razy. Aż głupio to powiedzieć, ale była to jedna z najprzyjemniejszych wizyt u lekarza. Wychodziłam szczęśliwa jednak, że już po wszystkim i głupawo uśmiechnięta, bo było miło. Niezła jazda. 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga